Będąc dziećmi z zapartym tchem oglądaliśmy filmy science fiction i wyobrażaliśmy sobie, jak wspaniale byłoby „mówić” do samochodu, żeby zawiózł nas do celu albo mieć przyjaciół w innym mieście, w innym kraju i móc rozmawiać z nimi, widząc ich jednocześnie na ekranie komputera. Pamiętam czasy, kiedy w końcu zainstalowano w domu telefon „na kabel” i luksusem było zadzwonić do koleżanki i zapytać o zadanie z matmy , ale nie za często, bo przecież za każdą minutę trzeba było zapłacić.
Teraz w naszych domach, w naszych szkołach technologia jest wszechobecna, a to, co widzieliśmy kiedyś w filmach Roberta Zemeckisa, George’a Lucasa czy Stevena Spielberga, wykorzystujemy na co dzień. Światło włączy i wyłączy nam Siri, do celu zaprowadzą nas Google Maps, a za pomocą Face Time’a połączymy się ze znajomymi na drugim końcu świata. Nasze dzieci nie znają życia bez Internetu, bez stałej obecności mediów społecznościowych.
Równoczesne funkcjonowanie w świecie cyfrowym i rzeczywistym jest dla nich normalnością, a granica między światami bywa często bardzo cienka, a przez niektórych wręcz niedostrzegalna.
Doświadczenia edukacji zdalnej spowodowały jednak, że nasi uczniowie stali się ubożsi w relacje z rówieśnikami, że globalny kontakt w zaciszu domowym nie sprzyja zacieśnianiu więzów bądź nawiązywaniu kontaktów. Owszem, ci bardziej wstydliwi, ale z wybujałą fantazją mogą mieć większe pole do popisu w kreowaniu swojej wirtualnej postaci, ale „w realu” wygląda to zapewne inaczej.
Jak zatem ma wyglądać nowoczesna edukacja, szyta na miarę potrzeb pokolenia ALPHA?